poniedziałek, 5 października 2015

Owoc granatu czyli szminka Hean Classic Colours Festival

Swego czasu złapał mnie bzik na fioletowy błyszczyk - owego nadal nie mam, ale wpadła mi w rączki szminka, która po trochu spełniła moje wymagania co do efektu na ustach. Nadal poszukuję jednak czegoś bardziej fioletowego. 

Szminki Hean z serii Classic Colours Festival (niedostępne już na stronie www, ale mój egzemplarz kupiłam w drogerii Jasmin nie tak dawno temu - więc warto zajrzeć) dostępna jest w aż 30 odcieniach, więc każda z nas powinna znaleźć coś dla siebie. Kolory są różne, różniste - od nudziakowych przez pomarańcze aż do krwistej czerwieni ;) Mi spodobał się odcień o numerze 5 - Owoc granatu. 

Pomadki przeznaczone są głównie dla przesuszonych ust i sprawdzają się na nich rewelacyjnie - nie zbierają się w zagłębieniach ani nie podkreślają suchych skórek.  Zawierają kompleks regenerujący dermaceride czyli preparat, który uszczelnia strukturę cementu międzykomórkowego, zwiększając poziom wilgotności skóry. Poza tym w szmince znajdziemy witaminę E (ma działanie odżywcze i antytoksyczne), wyciąg z kiełków pszenicy, który jest bogatym źródłem wspomnianej witaminki i niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych oraz aminokwasów (ma działanie regenerujące, zapobiega nadmiernej utracie wody), wosk Carnauba (nadaje połysk i elastyczność, zapobiega wysuszaniu tworząc na powierzchni warstwę ochronną), wosk pszczeli (nadaje pomadce kremową konsystencje, ma działanie pielęgnujące, uelastycznia i zmiękcza) oraz olej rącznikowy czyli po prostu rycynowy (ma działanie natłuszczające i ochronne, zapobiega utracie wilgoci, a poza tym jest jednym z najbardziej błyszczących olei roślinnych).

Pomadka jest całkiem nieźle napigmentowana, a dodatkowo można stopniować intensywność koloru poprzez odpowiednią ilość warstw. Jednak już za pierwszym pociągnięciem kolor jest mocny i głęboki.  Sam odcień to mocna fuksja z domieszką fioletu.  Lekko się mieni, ale nie posiada drobinek i na pewno nie jest szminką perłową. Trwałość jest zadowalająca - bez problemu utrzymuje się na imprezie, więc i cały dzień powinna wytrzymać ;) Mój odcień niestety nie nadaje się do makijażu dziennego - jest po prostu za intensywny. 

Szminka sprawiła mi w zasadzie tylko jeden problem - aplikacja. Biada temu, kto spróbuje ją nałożyć bez użycia pędzelka - jest to wręcz niemożliwe. W przypadku szminki Rimmela nie miałam tego problemu i intensywną czerwień (odcień Alarm) nakładałam bez użycia pędzelków. Tutaj jest to niemożliwe - szminka rozlewa się wokół ust i wygląda nieestetycznie. Szczerze mówiąc nie wiem czego tu wina - kształtu? konsystencji? 

Parararam, czyli Zupa Taco!

Coś pysznego. Sprawdza się zarówno w gorące dni jak i chłodne zimowe wieczory. Pyszna, szybka i sycąca. Czego chcieć więcej?;)

Uwaga! Dla mięsożerców!

Potrzebne będą:

-1 duża cebula;

-1 papryka (najlepiej czerwona);

-1 puszka pomidorów bez skórki;

-1 duży słoiczek koncentratu pomidorowego (używałam włocławskiego 30%);

-1 opakowanie mięsa mielonego (ok. pół kg, może być więcej albo mniej ;)), najlepiej wołowego, wieprzowego lub indyczego, nie polecam kurczaka, jest za delikatny do tej zupy;

-trochę startego sera (takiego który łatwo się topi - u mnie gouda);

-opakowanie serowych (lub "bezsmakowych") nachosów;

-przyprawa taco (lub dowolna mieszanka przypraw, według upodobań) + sól i pieprz;

Uwaga nr 2! Nie jestem mistrzem robienia zdjęć jedzenia ;)

1. Podsmażamy cebulę z papryką.

Smażymy aż cebulka lekko zmieni kolor :)

2. Przyprawiamy. Według upodobań. Użyłam takiej przyprawy:

3.Dodajemy mięsko. Podsmażamy (żeby nie było surowe), próbujemy i ewentualnie doprawiamy bardziej :).

4.Dodajemy pomidory (mogą być krojone lub nie, polecam krojone ;)) i cały słoiczek koncentratu.

5.Przykrywamy i gotujemy tak długo aż się wszystko ze sobą złączy i zredukuje! Konsystencja powinna być jak coś pomiędzy sosem do spaghetti a pomidorówką :D. Średnio gęste. Od czasu do czasu mieszamy.

6. Przygotowujemy miseczkę/talerz. Na dno nasypujemy pokruszone nachosy. Tak z garść :D lub dwie!

7. Nalewamy naszą zupę i posypujemy serem. Nie za dużo nie za mało :)

8. Gotoweee~~ Można jeść ;)

Polecam ser zetrzeć na tych grubszych oczkach :D, choć tak nie jest źle.

Smacznego :))

Pozdrawiam i zapraszam na moje Urodzinowe Rozdanie! :)

Pamiętam cię - Yrsa Sigurdardottir

źródło obrazka: KLIK

Dzisiaj chciałabym

opowiedzieć Wam o książce przez którą słyszę słyszę

skrzypienie podłogi, chociaż w pokojach są kafelki i zupełnie

nowe deski. Nie mogę wejść spokojnie do toalety, sama nie wiedząc

czemu i na każdym kroku boję się zobaczyć dziecko. Może nigdy

nie należałam do osób bojaźliwych, ale jednocześnie również

nie do odważnych, w każdym razie w taki stan wprowadziła mnie Yrsa

Sigurdardottir, okrzyknięta mistrzynią skandynawskiego kryminału.

Najwidoczniej taka już jest moda na skandynawskie, mocne książki,

bo w księgarniach jest w czym przebierać, ale coraz trudniej wybrać

właściwie. Zaufałam licznym fanom pisarki i zachęcona opisem,

który kojarzył mi się z dobrym horrorem. Dla mnie do teraz

„Pamiętam cię" to fascynująca książka dla osób o

niekoniecznie zimnej krwi, ale na pewno nie z dużą dozą wyobraźni.

Magiczna Islandia,

o której wiele nie mogę się wypowiedzieć. To właśnie w tym

egzotycznym miejscu prowadzona jest akcja z dwóch zupełnie innych

częściach wyspy, o zupełnie innych bohaterach. Najpierw przejdę

do wątku, który w łatwy sposób kwalifikuje się do gatunku grozy.

Trójka przyjaciół: Katrin, Gardar oraz Lif przybywają na północ

Islandii, która w zimniejsze dni jest zupełnie opuszczona. Co

planują bohaterzy? Postanawiają remontować opuszczony, stary dom.

Nikt nie wie co się stało z poprzednim właścicielem. Jest tu

ciemno, zimno i nie ma tutaj kontaktu ze światem. Na domiar złego

trójka postaci zauważa, że ktoś kręci się w obrębie ich

posiadłości...

W tym samym czasie

psychiatra Freyra stara się dowiedzieć kto zniszczył pobliskie

przedszkole i napisał na ścianach różne pojedyncze słowa, jednak

najbardziej rzucające się z nich wszystkich w oczy jest

„nieczysty". Okazuję się, że wiele lat wcześniej podobny akt

wandalizmu miał miejsce w szkole podstawowej.

Dwie sprawy, które

właściwie nie mają żadnego wspólnego punktu zaczepienia łączą

się w najbardziej zaskakującym momencie. A to właśnie w

pisarstwie Yrsy Sigurdardottir lubię najbardziej. Niespodzianki i

zaskoczenia, których jest pełno. O autorce słyszałam już wiele

dobrego, jednak nie zachęcało mnie to, iż piszę ona kryminały.

Nie powiem, iż Christie poczytać sobie nie lubię, aczkolwiek do

innych pisarzy bazujących na tym gatunku podchodzę niezwykle

ostrożnie oraz sceptycznie. „Pamiętam cię" miało jednak

przyklejone etykietkę horroru, które dzięki Stephenowi Kingowi

wielbię pod niebiosa, dlatego powiedziałam sobie „Dlaczego nie?"

i spróbowałam. To pierwsze spotkanie wyszło na dobre, ponieważ do

prozaiczki mam teraz jak najbardziej pozytywne podejście, ale nie

jestem tak zachwycona, jak myślałam, że będę. Po pierwsze na

początku zupełnie nie mogłam „wczuć się" w styl tej pani i

szło mi niezwykle opornie, z biegiem stron wciągnęłam się jednak

i doceniłam jej pisarski kunszt. Na pewno jest on dobry, ale nie

wychodzący ponad normę. Początkowo bardzo podobała mi się fabuła

i sposób napisania właściwie dwóch oddzielnych historii, które w

finale łączą się jak bliźnięta syjamskie.

Był strach, były

niespodzianki, a na końcu pozostaje uczucie, że takie coś już

było. Przy końcowych kartkach czułam się jakbym miała deja vu, a

ostatni rozdział nie straszy już zupełnie i nie pozostawia po

sobie dreszczyku niepokoju. Fani Yrsy Sigurdardottir, a właściwie

jej twórczości z zakresu kryminału nie byli przesadnie zachwyceni,

chociażby tak jak podczas czytania poprzednich dzieł. Możliwe, że

jej kryminały wypadają w lepszym świetle, bo tutaj można

zauważyć, iż autorka jakby miała problemy z rozpoczęciem i

zawiązaniem akcji. Prawdziwą literacką ucztą są środkowe

rozdziały, wciągające i straszne, a wspomniane wcześniej błędy

niszczą pozytywne wrażenie.

Yrsa

Sigurdardottir to na pewno autorka, która zasługuję na uwagę i tą

uwagę ode mnie otrzymała i otrzyma. Nie można jednak nastawiać

się na bardzo dobry horror z niezwykłym pomysłem, bo fani tego

gatunku mogą czuć się trochę rozczarowani końcem. Mimo wszystko

polecam dla samego poczucia klimatu Islandii. Tej groźnej Islandii.

Za książkę dziękuję wydawnictwu: 

 

numer recenzji: 26, tytuł oryginału:  Ég man þig, wydawnictwo: Muza SA, moja ocena: 6/10

Dzisiaj może jeszcze pojawi się stosik. :)

Peeling Alterra z papają i ekologicznym kokosem

W końcu mam czas na cokolwiek ;)

Ostatnio będąc w Rossmannie natrafiłam na coś co pokochałam od pierwszego powąchania. Na miłości do zapachu się skończyło ;)

Opis:

Łagodny efekt peelingu z zastosowaniem kokosu o czarodziejskim zapachu Morza Południowego. Każda skóra zasługuje na indywidualną pielęgnację. Delikatny peeling pod prysznic Alterra oczyszcza skórę dzięki łagodnym substancjom powierzchniowo czynnym na bazie cukru; ekologiczne wiórki kokosowe usuwają delikatnie obumarłe komórki skóry, pozostawiając uczucie sprężystości i gładkości. Czysty ekstrakt z ekologicznego aloesu i roślinna gliceryna dostarczają dodatkowego nawilżenia i pielęgnacji. Słoneczny zapach egzotycznego orzecha kokosowego i owocowej papai oczarowuje zmysły i zmienia łazienkę w wyspę Morza Południowego.

Gwarantowane cechy produktu:nie zawiera syntetycznych barwników, substancji zapachowych i konserwujących

bez silikonów, parafiny i innych związków olejów mineralnych

tam, gdzie to tylko możliwe, zastosowane składniki roślinne pochodzą z kontrolowanych biologicznie upraw i dziko rosnących zbiorów

dobra tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie

produkt nie zawiera składników pochodzenia zwierzęcego

Skład:

Aqua, Alcohol*, Glycerin, Cococ-Glucoside, Cocos Nucifera Fruit*, Xanthan Gum, Glyceryl Oleate, Silica, Disodium Cocoyl Glutamate, Carica Papaya Fruit Extract, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder*, Parfum**, Limonene**, Sodium Cocoyl Glutamate, Alcohol, Citric Acid.* Ingredients from certified organic agriculture.** From natural essential oils. 

(wizaż.pl, na opakowaniu niestety wypisane po niemiecku ;))

Konsystencja:

Rzadka, lejąca się, niewygodna w użytkowaniu. 

Zapach:

W opakowaniu ładny, kokosowy. Po nałożeniu na skórę alkoholowo-kokosowy. Jednak mimo to pachnie prawdziwym kokosem, a nie przesłodzonym chemicznie czymś ;).

Właściwości:

Trzeba zacząć od tego, że głównym składnikiem tego peelingu są dosyć duże wiórki kokosowe i drobinki cukru. Niestety nie peelinguje, wcale. No i.. przesusza moją skórę, po którymś z kolei użyciu (z raz czy dwa zdarzyło mi się nie posmarować balsamem) skóra bardzo mi się łuszczyła i schodziła płatami (szczególnie z łydek).

Wydajność:

Przez rzadką, lejącą konsystencję bardzo mała :(

Cena:

ok. 9zł

Podsumowanie:

Niestety nie polecam, peeling nie działa w ogóle tak jak powinien i mimo ładnego zapachu nie jest godny polecenia.

~~

Tyle się dzieje, że nie wiem za co się najpierw zabrać ;). 

Oriflame Odżywcze mleczko do ciała Happy Skin do bardzo suchej skóry

Cena/Dostępność: 15,90zł(w promocji z 28 zł)/katalog OriflameOpis producenta: Intensywnie regenerujące mleczko do ciała ukoi suchą, szorstką skórę. Zapewnia skórze długotrwałe odżywienie. Wzbogacone olejem z pestek dyni, słynącym ze swoich wzmacniających i pielęgnujących właściwości. 400  mlSkład: AQUA, GLYCERIN, ISOPROPYL PALMITATE, CETYL ALCOHOL, BUTYROSPERMUM PARKII BUTTER, DIMETHICONE, STEARYL ALCOHOL, GLYCERYL STEARATE SE, HYDROXYPROPYL STARCH PHOSPHATE, CETEARETH-20, PENTAERYTHRITYL DISTEARATE, IMIDAZOLIDINYL UREA, BIS-DIGLYCERYL POLYACYLADIPATE-2, PARFUM, METHYLPARABEN, SODIUM BENZOATE, PROPYLPARABEN, XANTHAN GUM, COCOS NUCIFERA OIL, OLEA EUROPAEA OIL, PANTHENOL, CITRIC ACID, LIMONENE, LINALOOL, CUCURBITA PEPO SEED OIL, BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL, CITRONELLOL, ALPHA-ISOMETHYL IONONE, GERANIOLZapach: Naprawdę ładny, taki lekki, przyjemny dyniowy zapach dla noska :)Konsystencja: GENIALNA! Naprawdę doskonały balsam do codziennej pielęgnacja. Łatwa, szybka i przyjemna aplikacja. Wg mnie najlepiej nakładać go na lekko jeszcze wilgotną skórę i odczekać moment aż się wchłonie.Moja opinia: Chyba to mój ulubiony balsam ze wszystkich jakie w życiu testowałam. Super nawilża, pięknie pachnie, aplikacja szybka i przyjemna, bardzo szybko się wchłania w skórę  nadając jej piękny  świeży zapach. Stosuje go tylko po kąpieli, na lekko jeszcze mokre ciało. Koi i odżywia moją skórę  odpręża po męczącym dniu. Balsam ma dużą pojemności bo aż 400 ml, ale jest niesamowicie wydajny, przez swoją rzadką konsystencje (nie ucieka nam balsam przez palce).Jest on przeznaczony do bardzo suchej skóry i doskonale spełnia swoje zadania, przynajmniej w moim przypadku. Jestem okropnym alergikiem reagującym na wszelkie kosmetyki, detergenty, a ten balsam chyba na dobre zaprzyjaźni się z moją skórą :)

Peeling z kiwi - moc kwasów owocowych i witaminy C

                  Uwielbiam kiwi w każdej postaci. Nigdy jednak nie pomyślałam, aby wykorzystać je w formie maseczki do twarzy. Zachęciły mnie do tego jego właściwości - zawiera on bowiem ponad trzykrotnie większą dawkę witaminy C niż pomarańcza oraz sporą ilość naturalnych kwasów AHA. Jego działanie rozjaśniające i złuszczające dodatkowo potęgują czarne pesteczki, którymi można wymasować twarz podczas zmywania maski. 

                Kiwi możemy wykorzystać na wiele sposobów, jednak do najbardziej, hm... intensywnego (a raczej intensywnie złuszczającego) i mojego ulubionego zabiegu potrzebujemy samego owocu. Należy go wówczas obrać, pokroić w plasterki i przecierać nim twarz. Kiwi możemy również zmiksować na gładką pastę i równomiernie rozprowadzić np. pędzlem do podkładu. Wszystko należy wówczas zmyć po 15-20 minutach. Możemy również wymieszać  tę owocową pulpę z odrobiną jogurtu/białej glinki/soku z cytryny jak i miodu. Po dokładnym oczyszczeniu twarzy z resztek kiwi polecam wysmarowanie twarzy intensywnie regenerującym serum/kremem bo skóra wchłania wówczas kosmetyki w kilka sekund! 

                 A co powiecie na połączenie przyjemnego z pożytecznym? Wystarczy wówczas zamrozić obrane plasterki kiwi i masować nimi twarz. O tak...nic tak nie zwęża porów i oczyszcza cery jednocześnie : )                Uwaga! Maseczka może szczypać i podrażniać! Jak i uzależniać :) Zabieg powinniśmy wykonywać 1-2 razy w tygodniu, może lekko wysuszać i powodować łuszczenie się skóry (na którym mi akurat zależy) podczas częstszego stosowania. 

                 Teraz kiwi stało się bardzo ważnym elementem mojej walki z przebarwieniami - głównie dzięki swojej ogromnej dawce witaminy C oraz mocy naturalnych kwasów owocowych. Więcej o dobroczynnym działaniu kiwi na całe ciało możecie poczytać natomiast TU. 

Lubicie kiwi? Robicie domowe zabiegi z jego użyciem? A może znacie kosmetyki z nim w składzie? ; )

Overcome Your Muscle Building Genetics

This article is primarily aimed at people who are struggling to put on any form of muscle on their bodies. These people are typically labelled as 'hard-gainers' and generally tend to blame this on their genetics. While genetics and do play a part in whether you gain muscle and not, how quickly you gain muscle and how much of it you gain, the advantage genetics seemingly give lessens when a trainee with "poor genes" applies proper bodybuilding techniques and follows a solid dietary plan. Genetically disadvantaged trainees can put on a sizable and respectable amount of muscle within a relatively short time period when these practices are called upon and applied.After all, the aim is to look attractive, while being strong and healthy at the same time. Not all of us want to look like muscular freaks of nature. So without further ado, we will look back in the top five reasons why you can't overcome your muscle building genetics.1. You do not eat anywhere near enough -- This one may come as a bit of a surprise, but I've noticed that a lot of people who are unsuccessful with their muscle building conquests tend to consume food infrequently and inconsistently. They go for long periods without eating and suddenly gobble down copious amounts of food in a single sitting. If you want to build muscle, you will have completely transform the way you look at food and how you eat.Meals have to be frequent (5 to 6 times a day), small to medium sized, varied and nutritious. Collectively, when you eat 5 to 6 and medium-sized meals a day, the overall calorie count becomes a lot higher than that of two or three large meals. All this contributes to muscle growth as you create the calorific excess needed for muscle repair and muscle gain given your overall nutrition is in order.2. You have no clue what you're doing in the gym -- I always see the same people when I go to the gym and their physiques never seem to change. Why is that? The truth is, whether it's Monday or whether it's Saturday, these unfortunate souls continually perform the exact same exercises which are almost always isolations of the biceps and chest muscles.They never seem to focus on other areas of their bodies. Not only does this hurt their proportions, it hampers their muscle gains because the body likes to grow collectively as a unit. Besides, the body is quick to adapt to a routine and what they end up with are conditioned muscles and not necessarily large muscles. A more holistic approach that uses compound exercises is needed in order to transform your physique and create the kind of physique that is envied and admired by many.3. You waste your time and money on the wrong supplements --I frequently overhear people recommending some of these obscure 'nitro blaster exercises super gainer' supplements as their secret to building muscle. The truth is much simpler than that and there are only a handful of supplements which have been scientifically proven to positively contribute to muscle growth and they do not cost as much as you think yet the difference they make quite large.Of course, supplements such as whey protein and branched chain amino acids are invaluable and they should always be part of a body builders diet. However, some supplements (which I will not name) should not even be sold! Trainees should never waste their money and time on these.4. You aren't realistic about just how much dedication it takes -- I've always noticed that some people feel dejected about the lack of muscle gain after just two weeks of going to the gym! Unfortunately, noticeable muscle growth does takes some time. Sadly, this is longer than most people expect. Generally speaking, the body resists change, so for the first few weeks, it may seem as if nothing is happening.Once you overcome this barrier with persistence and dedication, you will notice that the changes start occurring rapidly and suddenly, everyone begins to notice the changes in your physique. This is rewarding, but it does take a little bit of time to get to that stage. Therefore you need to stay dedicated and accept that this is a lifestyle change which will become permanent.5. You don't have goals toward - Sometimes while socializing after my workout in the gym I ask people what they are working towards and I get blank expressions! It is rather worrying that so many people do not know exactly what they're going for and why are working out in the gym. I sometimes get vague answers like 'I want to get bigger' or 'I want to gain more muscle'. Little do they know that a pound of muscle gained IS more muscle. What they need to do is specify just how much muscle they want to gain and how long it will realistically take to get there and then set up an assault on that particular goal. If you don't know where you're going, how will you know when you've arrived?These are extremely crucial points which can take you to from one level to the next in your bodybuilding conquests. I use bodybuilding as an umbrella term that collectively covers anyone looking to modify their physique by adding muscle. It does not strictly apply to just apply to people looking to compete professionally only.